The Prodigy koncert w katowickim Spodku 2006

The Prodigy koncert

Drugi dzień maja 2006 roku był datą wyznaczoną na występ w Polsce żywej legendy sceny elektronicznej – The Prodigy.

Miał to być trzeci koncert zespołu w naszym kraju, w tym pierwszy po ośmiu latach przerwy. Każdy szanujący się fan ruszył do kas biletowych, by w przedsprzedaży zakupić przepustkę do muzycznego raju. Nie inaczej było ze mną.

Z twórczością Brytyjczyków zetknąłem się po raz pierwszy w 1997 roku, za sprawą teledysku do kultowego singla „Firestarter”. Swoją drogą wszystko, co związane z The Prodigy, prędzej czy później staje się kultowe – począwszy od samej muzyki, poprzez okładki płyt, teksty piosenek, a na wizerunku członków kapeli kończąc. Zespół zaczynał na początku lat dziewięćdziesiątych, w okresie boomu sceny rave. Ich pierwsza płyta zatytułowana „Experience” stała się sztandarowym albumem tego nurtu. Przyniosła światu dużą dawkę powykręcanych, przepełnionych energią i melodyką elektronicznych rytmów, którą doceniła publiczność na całym świecie.

Z czasem zespół wyszedł poza granice rodzimego gatunku, wzbogacając swoją muzykę o rockowe riffy, hip hopowe beaty czy industrialne klimaty. Dowodem daleko idących przemian i niewątpliwego rozwoju artystycznego zespołu jest album „Music For The Jilted Generation”, wydany w 1994 roku. W porównaniu do debiutu, płyta jest cięższa i bardziej zróżnicowana. Próżno tu szukać fikuśnych i wesołych melodii znanych z „Experience”. Jednak album odniósł wielki sukces, został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę, a takie single, jak „Poison”, „Voodoo People” czy „No Good (Start the Dance)” zawładnęły listami przebojów. Sam autor sukcesu, lider i główny kompozytor, Liam Howlett, został okrzyknięty „współczesnym Beethovenem”.

The Prodigy nie spoczęli na laurach i trzy lata później ukazał się ich najpopularniejszy album „The Fat Of The Land”. Ponownie zetknęliśmy się ze zmianą stylu. Płyta, co prawda, nadal utrzymuje się w kanonie muzyki elektronicznej, wzbogaconej o inne gatunki, lecz brzmi zupełnie inaczej, niż jej poprzedniczki. Do dziś pozostaje najbardziej charakterystycznym dokonaniem Howletta i spółki, a przez większość fanów uznawana za najlepszy materiał kapeli. Po okresie wielkiego sukcesu nadszedł czas artystycznej ciszy, przerwany dopiero w 2002 roku przeciętnym singlem zatytułowanym „Baby’s Got A Temper”. W 2004 roku natomiast światło dzienne ujrzał krążek „Always Outnumbered, Never Outgunned”. W poprzednim roku ukazał się dwupłytowy album będący składanką największych przebojów zespołu na przełomie piętnastu lat działalności. Trasa, która objęła także katowicki Spodek, promuje właśnie ten materiał.

The Prodigy koncert 2

Szczyt mojego uwielbienia i fanatyzmu dla The Prodigy przypada na lata 1997-2000, jednak wielkiego wydarzenia, jakim był ich koncert w naszym kraju, po prostu nie mogłem sobie odmówić. Szczęśliwie udało mi się zakupić bilet na płytę Spodka, które to były już od tygodnia na wyczerpaniu. Do Poznania, z którego wyruszałem pociągiem do Katowic, dotarłem na dzień przed koncertem. Pięciogodzinna podróż na Śląsk przebiegła dość szybko. Oczekiwanie na koncert umilałem sobie spożywaniem złocistego trunku, przez co czas mijał jakby szybciej. Gdy moment zetknięcia z mistrzami zbliżał się nieubłaganie, ruszyłem pod Spodek. Przed wejściem niesamowity ścisk, porównywalny jedynie z tym, który za kilkanaście minut zapanuje pod sceną. Wnikliwa kontrola ochrony, pozbawienie mnie ostatniej butelki z wodą i w końcu wejście na teren budynku.

Gdy trafiam na halę gra jeszcze supportujący Dj MK Fever, lecz publiczność już głośno domaga się głównej gwiazdy wieczoru. Po kilku chwilach scena pustoszeje, gasną światła. Rozbrzmiewają pierwsze dźwięki „Intro”, a po minucie na scenie pojawiają się bohaterowie spektaklu. Wszyscy stoją jak osłupieni, nagle wstęp przeradza się w „Wake The Fuck Up”. Nie ma odwrotu. Rozpoczyna się szaleństwo. Porywam się w wir tańca. W trakcie „Breathe” publika rozrywa zamek mojego plecaka. Wszystko wypada na zewnątrz, rozpaczliwie zbieram jego zawartość spod nóg tańczących. W trakcie kolejnego kawałka, „Their Law”, jestem zmuszony biec do szatni. Pod sceną panuje już konkretnie rozkręcony młyn. Gdy wracam, bez zbędnego balastu i zastanowienia przebijam się w sam środek szaleństwa. Jest ciasno i duszno. A to dopiero początek. Z biegiem piosenek robi się coraz bardziej gorąco. Zespół daje z siebie wszystko. Wokaliści momentami wręcz piszczą, a Liam Howlett szaleje za swoim sprzętem. Energię zespołu dodatkowo wspomagają, będący w rewelacyjnej formie, gitarzysta i perkusista. Już po pierwszych piosenkach na twarzy Keitha Flinta widać strugi potu. Drugi z frontmanów, Maxim Reality, rzuca zdaniem „It’s been almost fuckin ten years”. Jednak pamiętają ostatnią wizytę… Ze wszech stron dobiegają głosy niedowierzania i podekscytowania. Tańczę jak opętany. Wyobraź sobie połączenie pogo, tańca rave charakterystycznego dla członków zespołu z początku lat 90 i skoków pod sam sufit Spodka. Przypuszczam, że wyglądałem jak zwierzę. Zespół przez cały czas w znakomitym kontakcie z publicznością, głównie za sprawą Maxima.

Kawałek, który wszyscy kochają – „Voodoo People”. Stając na palcach, próbuję łapać nawiew świeżego powietrza, wirujący nad głowami fanów. Jest duszno i ciasno. Tracę siły, chyba zemdleję… Ale nie mam na to czasu, bo dochodzimy do kulminacyjnego dla piosenki uderzenia. I tak przez cały czas. Do momentu zniknięcia muzyków ze sceny mamy okazję usłyszeć jeszcze m.in. słynnego „Firestartera” czy „No Good”, które porywa cały Spodek do tańca. Po tym utworze członkowie The Prodigy schodzą ze sceny, lecz tylko na chwilę, ponieważ niezaspokojona publika, czyli około siedem tysięcy osób, nie pozwala im odejść przedwcześnie.

The Prodigy koncert 1

Bisy rozpoczyna znany z „Music For The Jilted Generation” przebój „Poison”. Wspólnie z zespołem odśpiewują go wszyscy. Chłopak stojący obok mnie jest na skraju wycieńczenia fizycznego. Kładzie bezwładnie głowę na moim ramieniu. Ale szaleństwo trwa dalej. W końcówce „Trucizny” przebija się początek mojego ukochanego „Diesel Power”. Rozpiera mnie energia. Kilka dynamicznych skoków i już jestem pod samym środkiem sceny. Niestety zespół ogranicza wykonanie piosenki do refrenu i charakterystycznego beatu, sekcja rapowa zostaje pominięta, a po dwóch minutach „Diesel Power” przechodzi w obrazoburcze „Smack my Bitch Up”. Na płycie hali obłęd. W przerwie między końcowymi utworami dostrzegam na ustach Maxima uśmiech. W tym momencie wiem już, że chłopaki nie żałują kolejnej wizyty w Polsce. Koncert kończą „Ded Ken Beats” i szlagier z początków działalności – „Out Of Space”. Wszyscy są wniebowzięci, doczekaliśmy się utworu z pierwszej płyty! Niestety, jest to ostatni kawałek tego wieczoru. The Prodigy wykonują ukłon przed polską publiką i znikają za sceną. Nie pomagają już okrzyki wzywające zespół na estradę. Występ zakończył się. Pozostały niezatarte wrażenia i długa droga powrotna do domu.

2 maja 2006 roku w katowickim Spodku nie miało znaczenia jaka jest twoja płeć, wyznanie, rasa czy orientacja… Wszyscy w obliczu Liama, Maxima i Keitha byliśmy równi. Byliśmy wyznawcami The Prodigy.

/2006 rok/

2 Komentarze

  1. Podzieliłem się tą recenzją na facebook.com/TheProdigyPolska. Było jak mówisz, jak bym cyk cyk 🙂

Komentowanie jest wyłączone.