Rancid Warszawa relacja 06.06.2023

Rancid Warszawa relacja

Koncert Rancid w Warszawie nie tylko spełnił wszelkie oczekiwania, ale również je przerósł. Tutaj zagrało wszystko – forma zespołu, dobór piosenek, nagłośnienie i publika. Kapitalne show na Letniej Scenie Progresji!

Usłyszenie Rancida na żywo było moim koncertowym marzeniem od bardzo długiego czasu. Śmiało mogę chyba powiedzieć, że wśród wciąż aktywnych kapel załoga z Berkeley była numerem 1 na liście „zobaczyć przed wyciągnięciem kopyt”. Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi delektować się występem ekipy Tima Armstronga na naszej pięknej, polskiej ziemi. A jednak się udało. I sam zespół chyba nie żałuje, sądząc po tym, co Lars Frederiksen mówił na zakończenie koncertu do publiki.

Nie wiem czemu ubzdurało mi się, że warszawski występ Rancida odbędzie się w budynku Progresji, podobnie jak koncert Social Distortion niemal równo rok wcześniej. Ostatecznie dopiero na miejscu znajomi uświadomili mnie, że czeka nas show na świeżym powietrzu. Zajebiście, bo pogoda tego dnia wyjątkowo sprzyjała.

Kilka słów o organizacyjnych minusach

Na miejscu zastaliśmy ogromne kolejki do wodopojów, umiarkowane kolejki do toi’ków (które były czyste i posiadały opcję umycia rąk) i brak możliwości wyjścia z alkoholem na teren pod sceną. Te aspekty z pewnością są do dopieszczenia ze strony organizatorów. Podobnie jak podłoże pod samą sceną, które było największym minusem całego eventu.

Tumany kurzu zatykające drogi oddechowe były jedyną rzeczą odbierającą przyjemność z tego świetnego występu. Już po kilku piosenkach wyglądałem jak woodstockowy lump, który nie mył się przez kilka dni trwania festiwalu. Owszem, kłęby piachu unoszące się w powietrzu być może dodawały dodatkowego efektu wizualnego, ale szczypanie w nosie i późniejsze smarkanie „węglem” to zdecydowanie coś, czego chętnie bym sobie darował. Nie mówiąc o zajebanej syfem garderobie i butach. Ale koniec narzekania starego zgreda.

Profesjonalizm i fenomenalna forma Rancid w Warszawie

Rancid rozpoczął swój występ punktualnie. W Warszawie zwracał uwagę pełen profesjonalizm grupy. To nie jest gwiazdorski zespół, ale bez wątpienia jest to leciwa kapela, która swój warsztat i koncertowy kunszt dopracowała do perfekcji. Zero wpadek, pomyłek, niepotrzebnych słów czy gestów. Za to świetny kontakt z publiką, prowadzenie występu bez dłużyzn i przestojów, kapitalne nagłośnienie i doskonały dobór utworów.

Zespół kilka dni wcześniej wydał swój najnowszy album „Tomorrow Never Comes”. Można więc się było spodziewać, że połowę setlisty muzycy poświęcą utworom z tej płyty. Nic bardziej mylnego. Koncert otworzył co prawda numer tytułowy, ale później był już przekrój z całej kariery, z dużym naciskiem na ikoniczne „…And Out Come the Wolves” i „Let’s Go”. Czego chcieć więcej? A, no tak, już wiem czego. Występ odbył się w Warszawie, więc aż prosiło się, by nobliwie odegrać tutaj „Warsaw”. Niestety nie doczekaliśmy się, a wiem, że nie tylko ja na ten utwór w stolicy czekałem.

Z koncertu wyszedłem spełniony. Jak nigdy. Czas jego trwania, selekcja piosenek i Tim, który zszedł na do widzenia do publiczności i wbił się pod moje GoPro. Te aspekty nie pozwoliły na niedosyt. Była za to prawdziwa euforia i szczęście. I nie odebrała mi ich nawet informacja o utracie pracy w wyniku masowych zwolnień w korpo, którą otrzymałem w drodze do Warszawy.

 

Setlista koncertu Rancid w Warszawie:

  • Tomorrow Never Comes
  • Roots Radicals
  • Fall Back Down
  • Maxwell Murder
  • The 11th Hour
  • Journey to the End of the East Bay
  • Dead Bodies
  • Black & Blue
  • East Bay Night
  • Side Kick
  • Salvation
  • Bloodclot
  • I Wanna Riot
  • Ghost of a Chance
  • Gunshot
  • Listed M.I.A.
  • Old Friend
  • Hoover Street
  • Rejected
  • St. Mary
  • Olympia WA.
  • The Wars End
  • Something in the World Today
  • Radio
  • Tenderloin
  • Time Bomb
  • Ruby Soho