Nie wiem kto i dlaczego przypiłował Tygrysowi pazury, ale nie wygląda to najlepiej. Jego najwierniejsze dziecko, Nick 13, również złagodniał. A to oznacza, że Armia Tygrysa na dobre przejdzie przeszeregowanie. Zasilą ją rzesze uczuciowych teenagers, a po sajkowcach, punkach i innych alternatywnych freakach nie pozostanie zbyt wiele śladu…
Może nieco przesadzam, ale widać gołym okiem, że zespół wyraźnie ucieka od klimatów znanych z debiutu. Kieruje się natomiast w stronę brzmień łagodnych i balladowych. Przebłyski dawnego, świetnego grania (znanego chociażby z takich kompozycji, jak genialne „Under Saturn’s Shadow”) słychać w „Pain”, demonicznym „Hotprowl” czy punkowym, melodyjnym „Afterworld”. Z drugiej strony jednak, na płycie pojawiają się takie pościelówki, jak „Where The Moss Slowly Grows” czy zaśpiewane po hiszpańsku „Hechizo De Amor”. Na uwagę zasługuję „As The Cold Rain Falls”, przywodzące na myśl popowe nostalgie lat ’80.
Nowy album Tiger Army w dużym stopniu jest konglomeratem różnych brzmień i rozwiązań muzycznych, co jedni uznają za atut, inni za minus. W tym przypadku zaliczam się do tej drugiej grupy, ponieważ po przesłuchaniu ciężko rozpatrywać go jako całość, bardziej przypomina składankę…
Zespół cały czas wyrabia sobie nowy styl, nie mogąc do końca zerwać z przeszłością. Wydawało mi się, że po łagodniejszej „Ghost Tigers Rise”, kapela powróci mimo wszystko do korzeni. Widocznie chłopaki lepiej czują się w rolach romantycznych amantów, czarujących kobiety hiszpańskimi balladkami o amorach. Wolałem ich jako obłąkańcze duchy w „Incorporeal”… Póki co jednak nie przekreślam tegoż zespołu. Wszak tygrysie pazury zawsze mogą odrosnąć.