Nie jest to muzyka dla każdego. A dokładniej rzecz ujmując, nie jest to muzyka, którą każdy polubi i doceni.
Wielu już na wstępie odrzuci transseksualność wokalisty Antony’ego Hegarty (dziś już pani Anohni). Dla innych będzie to twórczość za mało przebojowa i porywająca. Ale to właśnie w prostocie i subtelności tkwi cały artyzm i fenomen muzyki tego zespołu.
Antony And The Johnsons na swym debiutanckim, nieco niedocenionym albumie przedstawiają słuchaczowi dziewięć urokliwych i wręcz skromnych utworów, niepozbawionych jednak momentami nieco drapieżniejszych wstawek. Główną rolę gra tutaj niesamowity głos Antony’ego, który prezentuje pełnie swych nieprzeciętnych umiejętności wokalnych. Począwszy od łagodnych szeptów, poprzez wywarzone i nastrojowe wokale do bardziej ekspresyjnych form śpiewu. Tło stanowią zwiewne, urokliwe i oszczędne melodie zbudowane za pomocą m.in. skrzypiec, pianina, klarnetu, harfy i saksofonu.
Warto polecić debiut Antony And The Johnsons każdemu, kto jest wrażliwy na muzyczne piękno, bo tutaj jest tego pod dostatkiem. Melomani powinni też zapoznać się z tym krążkiem z jeszcze jednego względu… To pozycja, dzięki której człowiek znikąd otworzył sobie bramy do wielkiej kariery i w przeciągu kilku lat został uznany jednym z najwybitniejszych wokalistów na ziemi. Płyta z gatunku łapiących za serce. Jest w niej coś elektryzującego i niezbadanego.