Retroteka: AFI dyskografia (1993-2009)

Retroteka AFI dyskografia

AFI band, czyli A Fire Inside, byli moją ukochaną kapelą przez niemal całą pierwszą dekadę obecnego wieku…

Zespół niemal z każdą kolejną płytą zaskakiwał nowymi rozwiązaniami muzycznymi, w których nie brakowało moich ulubionych gatunków, a sami określali swój styl jako East Bay Hard Core. Niestety, finalnie grupa podążyła w stronę stylu, który kompletnie mi nie odpowiada. Moja przygoda z ich twórczością po wydaniu krążka „Crash Love” dobiegła więc końca, choć do dziś z rozrzewnieniem wracam do starszych nagrań tej kalifornijskiej kapeli. Sprawdźcie więc obszerny opis ich dorobku muzycznego z czasów największej świetności.

AFI albumy:

AFI - Answer That & Stay Fashionable (1995)AFI – Answer That & Stay Fashionable (1995)

Debiut AFI przynosi nam kilkanaście zgrabnie zagranych utworów w stylistyce hardcore punk. Album brzmi nieźle, choć na kolana nie powala. Dopiero późniejsze longplaye ukazały ogromny potencjał zespołu. Gdy porównujemy debiutancki materiał z późniejszymi płytami, wyraźnie widzimy, jak długą drogę zespół przeszedł…

 

AFI - Very Proud of Ya (1996)AFI – Very Proud of Ya (1996)

Pod względem techniki i stylu, wydana w 1996 roku druga płyta zespołu niewiele różni się od swojej poprzedniczki. Co warte zauważenia, krążek składa się z aż dwudziestu kawałków, z czego jedynie pięć przekracza barierę dwóch minut. Znalazło się tu jednak o wiele więcej chwytliwych nut, przy których można zarówno szaleć w dzikim pogo na koncercie, jak i nucić je przy goleniu. Dlatego też „Very Proud Of Ya” oceniam lepiej niż debiut i częściej do niej wracam.

 

AFI - Shut Your Mouth & Open Your Eyes (1997)AFI – Shut Your Mouth & Open Your Eyes (1997)

Na trzecim longplayu kapeli ze Stanów muzyka nabrała dodatkowej drapieżności, barw i emocji. Szczególnie powalają wokalne popisy w „A Single Second”. Słychać wyraźnie, że zespół nabrał wiatru w żagle i uciekł od nieco młodzieżowego charakteru grania piosenek z dwóch pierwszych płyt. Album brzmi świeżo i energetycznie, dlatego też można go śmiało polecić wszystkim fanom gitarowej energii i melodii.

 

AFI – Black Sails In The Sunset (1999)AFI – Black Sails In The Sunset (1999)

Najmroczniejszy i najmocniejszy album AFI. Ciężkie, gitarowe riffy i mocne bicie perkusji, polane gotyckim sosem. Nie zabrakło jednak charakterystycznej dla Kalifornijczyków melodyjności. Album ten jest dowodem zmian, jakie zaszły w stylu A Fire Inside po pierwszych trzech płytach. Zespół uwolnił się od stylistyki hardcore punk, wplatając w swoją muzykę również inne gatunki (w tym przypadku gothic rock), co kilka lat później zaowocowało genialnym longplayem „Sing The Sorrow”. Zespół wyraźnie dojrzał, a „Black Sails…” jest na to idealnym przykładem.

 

AFI – The Art Of Drowning (2000)AFI – The Art Of Drowning (2000)

W 2000 roku członkowie AFI uraczyli fanów albumem “The Art Of Drowning”. Jest to płyta równa i spójna. Przeważa tu melodyka i szybkie tempo, co z pewnością zadowoli amatorów typowo kalifornijskiego grania. W tym wszystkim słychać już jednak specyficzny styl A Fire Inside. Cały zespół w świetnej formie -warto zwrócić uwagę na powalające chórki. Dobry i interesujący album, będący jedną z czołowych pozycji w historii zespołu.

 

AFI – Sing The Sorrow (2003)AFI – Sing The Sorrow (2003)

Ciężko opisuje się płyty genialne. „Sing The Sorrow” takim albumem bez wątpienia jest. A Fire Inside wspięli się na wyżyny swoich umiejętności i stworzyli płytę powalającą niepowtarzalnym klimatem. Siła i prostota hc punka spotkały się tu z wyrafinowaniem i mrokiem rocka gotyckiego, zimnej fali, oraz z elektroniką, co dało piorunujące wrażenie. Mamy tu spokojne, przejmujące ballady, melodyjne czady, a wszystko w asyście elektronicznej finezji. Mamy tu tajemnicze, poetyckie, introwertyczne teksty. Wokalista Davey Havoc śpiewa z wielką pasją i emocją, a reszta zespołu tworzy unikalną, muzyczną opowieść.

„Sing The Sorrow” to niebanalna, eklektyczna podróż po najciemniejszych zakątkach duszy, po świecie smutku, wyobcowania i umarłej miłości. Na tej płycie nie ma choć jednego niepotrzebnego dźwięku, całość jest pokazem dzieła perfekcyjnie dopracowanego. To materiał, który w świecie wszechogarniającej tandety i komercjalizacji przywraca wiarę w siłę muzyki i sztuki ogólnie. To także materiał, który po raz kolejny udowadnia, że najgenialniejsze muzyczne dokonania powstają w wyniku przenikania się różnorakich gatunków. „Sing The Sorrow” jest najlepszym longplayem początku XXI wieku i szczytowym osiągnięciem zespołu. Jeden z albumów, do których będzie się wracać przez całe życie…

 

AFI – Decemberunderground (2006)AFI – Decemberunderground (2006)

Albumem „Sing The Sorrow” AFI postawili sobie poprzeczkę tak wysoko, że nie byli w stanie jej przeskoczyć. Zespół zdecydował się jednak podążać drogą wyznaczoną na poprzednim krążku. Mamy tu sporo pięknych melodii i nastrojowych kompozycji. Jest to jednak najłagodniejszy album w historii kapeli. Brzmienie wyraźnie „zmiękło”, słychać ponadto dużo syntezatorów. Synth pop miesza się tu z melodyjnym punk rockiem. Płyta z początku robi bardzo dobre wrażenie, lecz po kilkudziesięciu przesłuchaniach zaczyna lekko nużyć. Ciekawy album na wysokim poziomie, jednak słabo wytrzymujący próbę czasu.

 

AFI - Crash Love (2009)AFI – Crash Love (2009)

Do nowych albumów zespołów, które są w naszym życiu najważniejsze, zawsze podchodzimy z pewną dozą obaw i niepewności. Tak też było w tym przypadku. Muzycy AFI przed premierą „Crash Love” entuzjastycznie podkreślali, że jest to najlepsza płyta, jaką kiedykolwiek nagrali. Przed sierpniowym koncertem w Berlinie, basista Hunter zapewniał mnie, że ten materiał spodoba mi się bardziej, niż płyta mego życia „Sing The Sorrow”.

Jak żarliwe zapowiedzi AFI mają się do rzeczywistości? Nie jest to z pewnością ich opus magnum, tym już chyba na zawsze pozostanie wspomniany „STS” z 2003 roku. Mimo to „Crash Love” jest albumem bardzo udanym. Próby porównywania go do któregoś z wcześniejszych dokonań nie mają sensu. W charakterystycznym dla siebie stylu, A Fire Inside po raz kolejny podążyli w stronę niezbadanych wcześniej rozwiązań muzycznych. Tym razem kierunkiem okazał się melodyjny rock. Nie ma tu mroku i smutku, warstwa muzyczna bije niespotykaną u AFI pogodnością, inna kwestią są oczywiście teksty – tu nadal podróżujemy przez krainę odrzucenia, rozczarowań, bólu i zranionych uczuć. Największymi atutami „Crash Love” są świetne aranżacje, porywające chórki i wspomniana melodyka. Zespół ukazuje swój kunszt zarówno w szybszych, naznaczonych punkowym duchem kompozycjach („Veronica Sawyer Smokes”) czy poetycznych balladach („Darling I Want To Destroy You” i „OK, I Feel Better Now”). W każdym z utworów znajdziesz coś, co od razu przykuje twoją uwagę. Nie ma tu piosenek, obok których przejdziesz obojętnie. Nawet pojedyncze westchnienie Havoka potrafi podnieść rangę danej kompozycji o kilka stopni wzwyż.

Nowy krążek grupy to twórczość już znacznie bardziej przystępna dla przeciętnego fana muzyki gitarowej, z drugiej strony cały czas czuć, że to nasze ukochane A Fire Inside. „Crash Love” pozwala wierzyć, że ci muzycy już nigdy nie przestaną zaskakiwać fanów. Nigdy nie zatrzymają procesu ewoluowania ich muzyki i nigdy nie zejdą poniżej pewnego poziomu, do którego zdążyli przyzwyczaić.

EPki i single:

AFI – „Dork EP” (1993)AFI – Dork EP (1993)

Pierwsze kawałki A Fire Inside, które ujrzały światło dziennie. Okładkę wydania zdobi rozbrajające zdjęcie jednego z założycieli bandu – Adama Carsona, a płyta jest splitem z formacją Loose Change. Brzmienie pozostawia wiele do życzenia, piosenki zagrane na „łupankową” nutę. Ale nie dziwmy się – to w końcu prapoczątki. Odrzut z sesji zatytułowany „Mini Trucks Suck” dociekliwi poszukiwacze znajdą w internetowej przestrzeni.

 

AFI – „Behind The Times EP” (1993)AFI – Behind The Times EP (1993)

W zamierzchłym, 1993 roku, AFI wydali jeszcze jedną EPkę – składające się z sześciu utworów „Behind The Times”. Płyta sprawia wrażenie bardziej spójnej, niż poprzedniczka. Wykrystalizował się tu styl prezentowany przez zespół na pierwszych trzech pełnowymiarowych materiałach. Zresztą wszystkie kompozycje z omawianej EP (oprócz „Born In The US of A”) znalazły się na debiucie i drugim albumie. Nadmienić należy tylko, że „Who Said You Could Touch Me?” i „Rolling Balls” ukazały się jedynie na winylowym wydaniu „Very Proud Of Ya”.

 

AFI – „Eddie Picnic’s All Wet EP” (1994)AFI – Eddie Picnic’s All Wet EP (1994)

College’owy, brudny hardcore punk w wydaniu “na żywo”, czyli koncertowe EP początkującego AFI, składające się z pięciu utworów. Po raz pierwszy na płycie „I Wanna Get a Mohawk” i „Love is a Many Splendored Thing”.

 

AFI – „This Is Berkeley, Not West Bay EP” (1994)AFI – This Is Berkeley, Not West Bay EP (1994)

Krążek, prezentujący cztery młode kapele, skupione wokół ówczesnej lokalnej sceny hc punk, co w pełni tłumaczy charakteryzujący się lokalnym patriotyzmem tytuł. Oprócz A Fire Inside, którzy zamieścili kawałek „Love is a Many Splendored Thing”, na płycie możemy usłyszeć formacje: Black Fork, Dead And Gone oraz Screw 32.

 

AFI & Heckle Split (1995)AFI & Heckle Split (1995)

Wydany w roku debiutu split z nieistniejącą już formacją z New Jersey, Heckle. Na krążku znalazły się utwory obecne później na drugim albumie – „Aspirin Free” oraz „Advances in modern technology”.

 

AFI & Swingin’ Utters – „Bombing The Bay” (1995)AFI & Swingin’ Utters – Bombing The Bay (1995)

Kolejny split w dyskografii A Fire Inside, tym razem ze Swingin’ Utters, przyniósł jeden cover w wykonaniu Havoka i spółki – „Values Here” z repertuaru kapeli Dag Nasty.

 

AFI – „Fly In Yhe Ointment EP” (1995)AFI – Fly In Yhe Ointment EP (1995)

Najobleśniejsza okładka w historii wydawnictw AFI, przywodząca na myśl jabol-punkowe produkcje typu Sedes czy inne Defekty Muzgó. Muzycznie nie jest jednak tak źle – cztery szybkie i zgrabne utwory (żaden nie przekracza czasu dwóch minut) o czystym brzmieniu. Znowu mamy cover – „Open Your Eyes”, zapożyczone od starych skate punkowców z Circus Tents. Pierwsze trzy utwory z krążka po ponownym nagraniu znalazły się na „Very Proud Of Ya”, a wspomniana przeróbka ze zmienionymi wokalami i mixem ukazała się na reedycji debiutanckiej płyty.

 

AFI – „A Fire Inside EP” (1998)AFI – A Fire Inside EP (1998)

Aż trzy lata fani musieli czekać na kolejny materiał spod znaku Extended Play. Wydana w 98 roku „A Fire Inside EP” różni się już znacznie od poprzednich dokonań zespołu. Chyba sama nazwa krążka ma zresztą świadczyć o nowym początku i odejściu od stylistyki szkolnego darcia mordy i szarpania strun w stylistyce hc punk. Owszem, wymienione gatunki nadal stanowią trzon twórczości AFI, jednak styl zespołu jest już o wiele bardziej dojrzały, a na EPce pojawiają się covery The Cure i Misfits, które wyznaczają dalszą drogę zespołu. Mroczną drogę. Pierwszy materiał z basistą Hunterem Burganem jako pełnoprawnym członkiem zespołu, ostatni materiał przed przyjściem do zespołu Jade Pugeta, który na stałe zmienił i udoskonalił kompozycje A Fire Inside.

 

AFI – „Black Sails EP” (1999)AFI – Black Sails EP (1999)

EPka wydana niespełna miesiąc przed pełnowymiarowym albumem „Black Sails In The Sunset”, który okazał się punktem zwrotnym w twórczości zespołu. Cztery gotycko-punkowe, wampiryczne utwory, po przesłuchaniu których można było jedynie wyć do księżyca w oczekiwaniu na cały materiał. Utwór „Who Knew?” został zamieszczony jedynie na japońskim wydaniu albumu.

 

AFI – „All Hallows EP” (1999)AFI – All Hallows EP (1999)

Chyba najpopularniejsza EPka zespołu, będąca niczym innym, jak wycieczką w stronę horror punka. Kolejny raz chłopaki podjęli się scoverowania Misfits – tym razem na warsztat trafił utwór „Halloween”. Dzięki kawałkowi „Totalimmortal”, zespół zaczął być miarę rozpoznawalny – teledysk pojawiał się dość często w muzycznych stacjach, a sam utwór był grany w radio na szerszą skalę, niż lokalne rozgłośnie. Rewelacyjna piosenka „The Boy Who Destroyed The World” znalazła się ponadto w grze Tony Hawk’s Pro Skater 3, dzięki czemu miałem po raz pierwszy okazję usłyszeć moją ukochaną kapelę.

 

AFI – „The Days Of The Phoenix EP” (2001)AFI – The Days Of The Phoenix EP (2001)

Moje ulubione EP zespołu. Krótko, aczkolwiek niezwykle treściwie. Trzy genialne kompozycje na jednym wydawnictwie. Tytułowe „The Days Of The Phoenix” i „Wester”, zapowiadające kolejną świetną pozycję w historii bandu, czyli album „The Art Of Drowning”, plus premierowe „A Winter’s Tale”, które nie znalazło się nigdy na żadnej długogrającej płycie formacji (wydanego bez zgody zespołu przez Nitro Records składaka „AFI” nie biorę pod uwagę). Warto dodać, że jest to wydawnictwo niezwykle rzadkie – w świat wypuszczonych zostało zaledwie 500 egzemplarzy EPki i nie planuje się ponownego tłoczenia.

 

AFI – „336” (2003)AFI – 336 (2003)

W ostatnich latach członkowie zespołu stworzyli wokół swojej twórczości kilka „tajemnic”, charakteryzujących się mistyczną symboliką zawartą na kolejnych wydawnictwach lub w Internecie. Picture disc „336” to początek tajemnicy związanej z krótkometrażowym filmem „Clandestine” i płytą „Sing The Sorrow”. Ale to także, a właściwie przede wszystkim materiał, na którym zawarte zostały dwie świetne kompozycje – „Now The World” oraz „Reivers Music”. Zespół był wówczas przed wydaniem swojej najważniejszej i najgenialniejszej płyty, wspomnianego już „Sing The Sorrow”, zatem nie trzeba tłumaczyć, że był w wybornej formie, a „336” kładzie na łopatki.

DVD:

AFI – I Heard A Voice DVD (2006)AFI – I Heard A Voice DVD (2006)

Pisząc tę recenzję co chwila spoglądam na mój egzemplarz płyty, który dotarł do Polski kilka dni temu aż ze Stanów Zjednoczonych. I nie mogę się nim nacieszyć.
„I Heard A Voice”, czyli pierwsze DVD koncertowe A Fire Inside, to zapis występu, który odbył się 15 września 2006 roku. Był to największy jak do tej pory koncert zespołu. 13 tysięcy fanów przybyło tego dnia do Long Beach Arena, by przeżyć niezapomniane chwile, by pozwolić swojemu ukochanemu zespołowi zawładnąć własnym umysłem i by w końcu stać się częścią największego show AFI w dotychczasowej historii.

Podejrzewam, że występ wypadł dokładnie tak, jak życzył sobie w najskrytszych marzeniach zespół. Podczas oglądania DVD widzowi pozostaje jedynie żal, że nie mógł stać się częścią tego porażającego spektaklu. Porażającego z jednej strony profesjonalizmem i rozmachem, a z drugiej niepohamowaną werwą, spontanicznością i radością. Zapis koncertu doskonale oddaje obecną kondycję koncertową zespołu. A jest to chyba – nie bójmy się tego określenia – złoty okres AFI pod względem występów scenicznych. Wszyscy członkowie kapeli podczas koncertów aż kipią energią, wspinają się na wyżyny swych możliwości i w pełni wykorzystują dany im przez naturę talent, czyniąc ze swojej formacji jeden z najlepiej prezentujących się na żywo zespołów.

Od początku widać, że AFI i ekipa związana z całym przedsięwzięciem pod nazwa „I Heard A Voice” podeszli do wyznaczonego sobie zadania z pełnym rozmachem, o którym już wcześniej wspomniałem. Oglądając DVD mamy wrażenie, że ponad dwadzieścia filmujących kamer dotarło chyba do każdego punktu ogromnej sali w Long Beach, jednak podczas seansu nie rzucają się one w oczy, co często jest mankamentem koncertówek. Realizatorzy sprezentowali nam cały przekrój ujęć zespołu, a także fanów i całej areny. Materiał jest niezwykle dynamiczny i żywiołowy podczas szybszych utworów, za to w momencie wolniejszych kawałków łagodnie spowalnia, wprowadzając widza w stan zadumy i kontemplacji nad prezentowanymi piosenkami. To wszystko sprawia, że 72 minuty koncertu ogląda się jak jeden teledysk. AFI zaprezentowali przekrój swych najlepszych utworów, wliczając w to pamiętającą 1997 rok świetną piosenkę „A Single Second” (gdzie gościnnie wystąpił Nick 13 z Tiger Army), znany z „All Hallows EP” „Totalimmortal”, miażdżące „God Called In Sick Today”, „The Days Of The Phoenix” i oczywiście hity z dwóch ostatnich albumów.

Dopełnieniem występu są dodatki, w postaci wywiadów z członkami The Despair Faction, samym zespołem oraz osobami z nim związanymi. Ponadto na płycie znaleźć można cztery tajemnicze, krótkometrażowe filmy, które związane są z „Charlotte Mystery”.

Podsumowując, „I Heard A Voice” uważam za bardzo udany debiut w sferze live DVD’s. Płyta zapewniła już sobie status najczęściej katowanego materiału koncertowego w moim odtwarzaczu na najbliższe kilka miesięcy. Każdy malkontent i niedowiarek powinien obejrzeć ten krążek, by przekonać się, że A Fire Inside to potęga.