Social Distortion Berlin 19.06.2009

Social Distortion Berlin

Tak się złożyło, że moment ogłoszenia występu Sociali w Berlinie zbiegł się z okresem mojej największej fascynacji dokonaniami tego zespołu.

Nic więc dziwnego, że w tydzień po usłyszeniu wesołej nowiny mieliśmy z kumplem bilety koncertowe na swych biurkach (dzięki, Mamo!). Był to kwiecień, lecz ciepłe, wiosenne dni, wprowadzające nas w klimat lata, minęły bardzo szybko. W piątek 19 czerwca nadszedł dzień wyjazdu do stolicy Niemiec.

Odnalezienie malowniczo położonej berlińskiej Cytadeli okazało się bardzo łatwe. Trzeba przyznać, że stare mury tej budowli, fosa oraz otulający całość park zrobiły na nas niemałe wrażenie. Bramy wejściowe otwierano od godziny siedemnastej, my trafiliśmy na miejsce jeszcze zanim bramki zostały rozstawione. Pozwoliło nam to wejść na teren imprezy i dokonać pierwszych oględzin miejsca koncertu.

Social Distortion Berlin 2
fot. bierschinken.net

Po krótkim rozeznaniu udaliśmy się do parku celem skonsumowania kilku butelek piwa. Ku naszemu uradowaniu zza murów Cytadeli dobiegać zaczęły riffy gitary Nessa. Próba! Muzyka Sociali rozpędziła ponadto chmury pozostawiające nas do tej pory w stanie niepewności. Tak więc już przed samym głównym występem dostąpiliśmy zaszczytu wysłuchania na żywo kilku szlagierów Social D, co w połączeniu ze złocistym trunkiem i promykami słońca wprawiło nas w szampański nastrój. Zapowiadał się mocny koncert.

Imprezę otworzyły Niemki z The Black Sheep, które nie zdołały jednak przykuć naszej uwagi (w przeciwieństwie do swoich rodaków, którzy dość ciepło je przyjęli). Drugą kapelą, która miała rozgrzewać publikę przed główną gwiazdą wieczoru, byli szwedzcy The Bones, których ostatecznie zastąpiła formacja Church Of Confidence. Ekipa z berlińskiej dzielnicy Kreuzberg zaprezentowała dość wtórny punk rock z domieszkami psycho i rock’n’rolla. Nie ma wątpliwości, że występ Bonesów znacznie bardziej zelektryzowałby publikę.Social Distortion Berlin setlista

Około godziny dwudziestej na scenę wszedł Mike Ness ze swoją ekipą. W kapeluszu i z widocznym zarostem na twarzy. Światło dzienne nieco przeszkodziło w wytworzeniu odpowiedniego klimatu, na co zresztą zwrócił uwagę sam lider Social Distortion. Zaczęli show od „The Creeps”, następnie „Another State Of Mind” i lawina hitów popłynęła na dobre. Zagrali niemal wszystko, co powoduje, że ich twórczość to kunszt. „Sick Boys”, „Don’t Drag Me Down”, „Prison Bound” (do którego wstęp na pianinie po prostu rozłożył mnie na łopatki), „Reach For The Sky”, „Bad Luck”, „Ball And Chain”, „Mommy’s Little Monster”, „Sometimes I Do”, zamykające koncert błyskotliwe „Story Of My Life”… Nie zabrakło coverów nieśmiertelnego Johnny’ego Casha („Ring Of Fire”) oraz Hanka Williamsa („Alone & Forsaken”). Nie zabrakło też nowego, obiecującego utworu grupy – „Still Alive”. Nie mogłem sobie jednak wybaczyć, że mistrzowie z Orange County nie zagrali magicznych „Angel’s Wings” i przede wszystkim „Don’t Take Me For Granted”. Po cichu liczyłem też na „Making Believe”, jeden z moich osobistych faworytów. Nie ma jednak koncertów idealnych i z wysłuchaniem wspomnianych trzech kawałków na żywo będę musiał poczekać do następnej okazji.

Po półtorej godziny było już po wszystkim. Social Distortion pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie, choć z pewnością o wiele lepszy kontakt między publiką a zespołem wytworzyłby się w zamkniętym pomieszczeniu. Ciężko szacować liczbę fanów, ale myślę, że trzy tysiące osób nie jest zbytnim rozminięciem się z rzeczywistą liczbą sprzedanych biletów. Co ciekawe, średnia wieku zebranych miłośników Social D oscylowała wokół trzydziestu-paru lat.

Gdy w głowie grały nam jeszcze melodie Nessa i spółki, ruszyliśmy w stronę Lichtenbergu. Tam czekała już nas tylko perspektywa całonocnego oczekiwania na pierwszy pociąg do Polski…

/2009 rok/