
Legendarni sosnowieccy mistrzowie oi/ska powracają z nowym wydawnictwem. I choć jest to formuła „odgrzewanego kotleta”, to smakuje on wybornie.
O co mi chodzi z tym „odgrzewanym kotletem”? Otóż na „Jesteśmy z Sosnowca” próżno szukać debiutanckich numerów, a utwór tytułowy pojawia się w aż dwóch wersjach – na rozpoczęcie i zakończenie płyty. Na albumie znalazły się wałki – nazwijmy to umownie – już „historyczne”, jak i świeższe dokonania znane z siedmiocalówki „Zagłębie To My!” z 2019 roku. Czy to oznacza, że nie warto sięgać po tę płytę? Wręcz przeciwnie!
Dla mnie kapela Horrorshow jest ewenementem. Żadnej krajowej formacji w tak błyskotliwy i wysmakowany sposób nie udało się połączyć zadziornego oi! punka z karaibskimi rytmami. Brzmienie rodzimego ska kojarzy mi się raczej z przaśnością i tandetą, ale w przypadku Horrorshow nigdy nie było takiego zarzutu, a z biegiem lat łysi z Sosnowca jedynie śrubują swój muzyczny kunszt. Wspomniane „historyczne” kompozycje, jak chociażby „Va Bank”, „Rudi Song” czy „Oi! Oi! Skinhead”, w nowych aranżacjach brzmią wyśmienicie. Aż chce się tego słuchać na zapętleniu spoglądając na budzącą się na ulicach polskich miast wiosnę.
Lubię piwo pod blokiem, kiedy patrzę na świat…
Dobór utworów sprawił, że „Jesteśmy z Sosnowca” jawi się jako opowieść o przyjaźni i przemijającym czasie. A jeśli już jesteśmy przy wątku melancholijno-nostalgicznym, to omawianego albumu słucha się pod tym kątem rewelacyjnie. Wspomnienia o młodzieńczych, beztroskich latach, ulicznych bójkach i zmarłych przyjaciołach mieszają się z dumnymi wersami o przynależności klubowej i lokalnym patriotyzmie.
„Jak dla mnie płyta jest doskonała. 10 utworów szybko mija i czuć niedosyt” – podsumował ten materiał sam wydawca. I ciężko się z tymi słowami nie zgodzić, bo wszystko tutaj zagrało – brzmienie, aranżacje, energia i doskonała poligrafia krążka.
Bosy zapowiedział wydanie „Jesteśmy z Sosnowca” za kilka miesięcy na winylu. Czekam z niecierpliwością i mam nadzieję, że na płycie znajdzie się więcej utworów!