Cykcykl zdjęciowy, czyli muzyczne podróże: CZĘŚĆ 11 DZIESIĘCIOLECIE THE ANALOGS SZCZECIN

Ten wypad z 2005 roku będę pamiętał jeszcze bardzo długo i to nie tylko dlatego, że właśnie na tym festiwalu narodziła się moja ksywa… 

Zanim Piguła zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością i stał się ultra-lewackim sekciarzem czy też mesjaszem i zanim jego kapela The Analogs stała się karykaturą samej siebie, to w gruncie rzeczy był to naprawdę kozacki zespół. Na każdy jego koncert jechało się z wypiekami na twarzy i z pewną nutką niepewności, bo wciąż żywe były jeszcze historie, jak Smalec (wokalista z lat 1999-2003) potrafił z koncertu na butach wypierdolić członków publiki, którzy mu akurat nie podpasowali. Towarzystwo przychodzące na koncerty też nie było jakąś szkółką niedzielną, a my dopiero kilka lat później nabraliśmy masy mięśniowej i poznaliśmy tajniki sztuk walki. Niemniej, dziesięciolecie The Analogs, czyli (o ile mnie pamięć nie myli) dwudniowy festiwal w szczecińskim klubie Kontrasty, było wydarzeniem, na którym po prostu musiałem się pojawić. Do stolicy województwa zachodniopomorskiego zjechali się kamraci z całej Polski, a naszym gospodarzem został Zwierzak (pozdro Brachu!). 

Swoje występy zaprezentowali oczywiście jubilaci, jak również m.in. babeczkowate Beri Beri, Komety czy Vespa: 

Jak już wspomniałem, miłościwie ugościł nas Zwierzu. Najbardziej chyba zapamiętam śniadanka mistrzów i mega pozytywną energię, która biła od Szymona mamy:

Odnośnie samej imprezy, to nie wiem od czego zacząć. Bo działo się dużo, a kursy po mieście robiliśmy i w dzień, i w nocy. W nocy – jak to w tamtych czasach w Szczecinie – ciągle były spiny z gitami i dresiarstwem. Miejscowe menelstwo szczególnie skakało do typka ze Śląska – wielkiego chłopa z wydziaranym na karku kastetem i hasłem „In punk we trust”:

To właśnie jemu zawdzięczam moją ksywę. Cała nasza festiwalowa ekipa znała się z nieistniejącego już forum Punkserwis.org. Ten ziom miał nicka „Silesia Attack ’79”, a na festiwalu zmodyfikowaliśmy ją na „Żulezja Attack ’79”. Przesympatyczny wariat. Ja z kolei miałem nicka „cky2k” od słynnego filmu Bama Margery – Żulezja nie wiedział jak to wypowiadać, więc rzucił „Cykcyk” i tak już zostało.

Fajne były to czasy, bo na festiwalu nie brakowało zajebistych szmulek:

Był wśród nas jeden miejscowy ziomeczek o ksywie „Zbawiciel”, który na tym spędzie zbawił chyba wszystkie lachony: 

Czas na moje ulubione foty z tej imprezy. Nie ulega wątpliwości, że te czasy już nie wrócą, a szkoda: 

Tylko tyle i aż tyle, a jako BONUS zapuszczam Wam śpiące Aniołki: