Obecnie jeden z najlepszych gitarzystów świata. Niegdyś dzieciak obdarzony ogromnym talentem i szczęściem. Później życiowy wykolejeniec i heroinista.
Przypisałbyś tę historię wesołemu facetowi, kipiącemu energią na koncercie Peppersów? Nie sądzę…
Łapanie Boga za nogi
John Anthony Frusciante przyszedł na świat 5 marca 1970 roku w Nowym Jorku. Smykałkę do muzyki przejął po rodzicach. Jego ojciec, również John, był utalentowanym pianistą, natomiast matka, Gail, trudniła się śpiewem. Życie zmusiło jednak państwa Frusciante do wycofania się z muzycznych karier. Ojciec Johna został sędzią i poprosił małżonkę, by ta zajmowała się domem. Po kilku latach miłość między rodzicami Johna wygasła i doszło do rozłąki. Gail przeprowadziła się z synem do Mar Vista w Kalifornii. Wspólnie z nimi zamieszkał ojczym Johna.
Frusciante podczas jednej z wizyt u ojca, w wieku 7 lat, pożyczył kilka winyli z nagraniami gigantów rocka – m.in. Led Zeppelin. Dwa lata później odkrył punk rock, dzięki któremu uwierzył, że sam może tworzyć muzykę. Rozpoczął od gry na starym akustyku dziadka. W okresie wakacji nauczył się grać ze słuchu cały album „Never Mind The Bollocks” Sex Pistolsów. Ojciec przekonał się, że gra na gitarze nie jest sezonową zachcianką syna i kupił mu elektryczną gitarę Fender Stratocaster. Taka samą, na jakiej grał jeden z wielkich idoli Johna, Jimmy Hendrix.
Z czasem coraz bardziej rozwijał umiejętność gry na gitarze, ukierunkowując swoje muzyczne fascynacje w stronę takich tuzów, jak: King Crimson, Syd Barrett, Eric Clapton czy Frank Zappa. John wybrał się nawet na przesłuchania kandydatów do objęcia stanowiska gitarzysty w zespole tego ostatniego. Przed wejściem na salę przesłuchań jednak zrezygnował, uznając, że posada w zespole Zappy nie będzie mu gwarantowała typowo rockowego stylu życia.
Czas przełomu
Przełomowym momentem w życiowej historii Frusciante okazał się 1986 rok, kiedy to po raz pierwszy ujrzał na żywo zespół Red Hot Chili Peppers. Z miejsca stał się ich fanatycznym wielbicielem. Uważał, że Red Hotci są kapelą potrafiącą rozjaśnić czyjeś życie. Większość pieniędzy przeznaczał na bilety koncertowe, które kupował nie tylko sobie, ale też przyjaciołom.
W wieku 17 lat wyprowadził się do Los Angeles, gdzie podjął naukę w prestiżowym Guitar Institute Of Technology. Nie pojawiał się jednak zbyt często w szkole. Materiał, którego uczono pierwszoroczniaków, był już przez Johna perfekcyjnie opanowany. Poza tym początkujący muzyk dużo czasu spędzał na zażywaniu kokainy i kręceniu się w środowisku muzycznej sceny Los Angeles. Udało mu się zaznajomić z idolami z RHCP dzięki ex-perkusiście Dead Kennedys, D.H. Peligro. Muzycy wspólnie jamowali, więc John miał okazję, by pokazać swoje umiejętności.
Red Hotci w tym czasie przeżywali duży kryzys, ponieważ wskutek przedawkowania narkotyków zmarł ich gitarzysta Hillel Slovak. Jego przyjaciel, a zarazem perkusista grupy, Jack Irons, odszedł z zespołu po kilku załamaniach nerwowych. Wokalista Anthony Kiedis i basista Flea potrzebowali gitarzysty i perkusisty. Z początku w ogóle nie brali pod uwagę Frusciante jako przyszłego członka bandu. Sytuacja odmieniła się, gdy wokalista grupy Thelonious Monster, Bob Forrest, poprosił Kiedisa o pomoc w znalezieniu gitarzysty. Anthony polecił swojego młodszego kolegę i wspólnie z Fleą zaprowadzili Johna na przesłuchanie. Forrest, po usłyszeniu gry młodzieńca, z miejsca przyjął go do swojej kapeli. Lidera RHCP jakby olśniło i momentalnie zwerbował chłopaka w szeregi swojego zespołu. Skład uzupełnił perkusista Chad Smith.
John Frusciante przytłoczony sukcesem
W 1989 roku grupa zrealizowała album „Mother’s Milk”, który został ciepło przyjęty przez krytykę i publiczność na całym świecie. Praca nad nią nie przypadła jednak do gustu młodemu gitarzyście, który nie potrafił się odnaleźć w nowej sytuacji.
Zupełnie inaczej wyglądała realizacja legendarnej płyty „Blood Sugar Sex Magik”. Red Hotci nagrywali materiał w pałacu z basenem przy Laurel Canyon Boulevard. Miejsce to było o tyle niezwykłe, jeśli wierzyć muzykom, że można było w nim wyczuć obecność dobrych duchów. Album odniósł pełen sukces, do dziś jest uznawany za jedno z najwybitniejszych osiągnięć Peppersów. Wielkim przebojem okazał się kawałek „Under The Bridge”, w którym w chórkach zaśpiewała matka Johna (!) Sam muzyk w końcu poczuł się integralną częścią zespołu.
Wielki sukces grupy zaczął jednak przytłaczać Frusciante. Nie potrafił się odnaleźć w rzeczywistości gwiazdy rocka, którą tak bardzo przez wszystkie lata pragnął zostać. Uważał, że publiczność nie rozumie ich muzyki, nie wiedział w jaki sposób potrafi ona identyfikować się z ich dokonaniami. Żył jakby w innym świecie, nie potrafiąc dogadać się z resztą członków zespołu. Jego stosunki z Anthonym Kiedisem gwałtownie się pogorszyły. Nie potrafili znaleźć wspólnego języka. Pogarszająca się sytuacja niestety nie uległa poprawie. Podczas trasy koncertowej po Japonii promującej „Blood Sugar…” John Frusciante opuścił zespół. Tym samym rozpoczął się najgorszy etap jego życia…
Upadek
Odejście z ukochanego zespołu spowodowało u Johna załamanie psychiczne. Przez miesiąc nie wychodził z domu znajdującego się w Hollywood. Patrzył setkami godzin w ścianę, nie jadł, zaprzestał grania na gitarze. W pewnym momencie odechciało mu się żyć. Pozornym ukojeniem i drogą do szczęścia okazała się heroina.
– Nie jestem osobą, która miała genetycznie zapisaną narkomanię. Zostałem ćpunem z własnego wyboru, z premedytacją. Zrobiłem to w momencie, kiedy odszedłem od zespołu, kiedy przestało cieszyć mnie życie. Kiedy nie mogłem już patrzeć na sztukę ani jej uprawiać, kiedy zacząłem wszystkim rzygać, nie mogąc robić nic innego, oprócz leżenia na kanapie – wyznał po latach.
Narkotyk szybko zaczął wyniszczać muzyka, który z czasem zupełnie przestał dbać o siebie i swoje otoczenie. Zapisem tego okresu jest film „Stuff” zrealizowany przez przyjaciół Frusciante – Johnny’ego Deepa i Gibgy’ego Haynesa. Jest to obraz przejmujący i pogrążający. Kamera wędruje po zdezelowanym domostwie muzyka, na końcu ukazując jego samego, leżącego bezwładnie na łóżku. W podkładzie dźwiękowym słyszymy ponure piosenki z jego pierwszej solowej płyty. Dom Frusciante wkrótce został przez niego spalony. Rozpoczęła się tułaczka po hotelach i ulicach.
Niandra LaDes and Usually Just A T-Shirt
W 1994 roku za namową przyjaciół (m.in. Flei, Deepa, Haynesa i Perry’ego Farrella) John Frusciante wydał pierwszy materiał sygnowany własnym nazwiskiem. Płyta nosi nazwę „Niandra LaDes and Usually Just A T-Shirt”. Na okładce znajduje się kadr z eksperymentalnego filmu byłej dziewczyny Johna. Album jest ciężkostrawny, niespójny i bardzo emocjonalny. – Kiedy włączysz „Niandra LaDes…”, to trafiasz w miejsce, gdzie jest ci smutno, wszędzie błoto, coś niedobrego zaczyna się dziać w twojej głowie – w taki sposób opisał swój debiutancki album artysta. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić. W trakcie słuchania tej płyty czujemy na własnej skórze ból człowieka, który utracił wszystko.
W trakcie zgrywania płyty przyjaciel Johna, Flea, pozwolił spędzić mu kilka dni w swoim domu. Frusciante zaprzyjaźnił się z jego malutką córeczką, z którą spędzili dużo czasu na malowaniu i rysowaniu. Kontakt z dziewczynką okazał się psychicznym oczyszczeniem dla muzyka. Z jego relacji wynika, że kilka dni spędzonych z małą dało mu siłę i energię na następne kilka lat życia. Płyta nie osiągnęła sukcesu komercyjnego, sprzedając się początkowo w liczbie 15 tysięcy egzemplarzy. John wszystkie pieniądze, jakie otrzymał za album, wydał na narkotyki.
Życie po drugiej stronie
W 1996 roku zamieszkującego ówcześnie w hotelu Chateau Marmont gitarzystę odwiedził dziennikarz Robert Wilonsky. Ujrzał obraz człowieka skrajnie wyniszczonego, niezdatnego do egzystencji. Zęby Frusciante zgniły od heroiny, miejsce, gdzie powinny znajdować się paznokcie, pokryły strupy czarnej krwi, a wydzielająca się z jego buzi ślina miała konsystencję pasty. Głowę miał ogoloną do skóry, całe ciało było pokryte bliznami, strupami, siniakami, ukłuciami i odparzeniami po niedopałkach papierosów. Jego krew była skażona. Niektóre źródła podają, że przeżył śmierć kliniczną.
W tym samym roku obok Johna zakręcił się David Katznelson, wiceprezydent działu A&R Warner Bros, właściciel labelu Birdman Records. Znał wcześniejszy album i pragnął wydać następny. Wypuszczony na rynek w 1997 roku krążek nosi nazwę „Smile from the Streets You Hold”. Sam autor nie jest z niego zadowolony, uznając tę płytę za mocno przypadkową. Dlatego też jest ona trudno dostępna, ponieważ John nie chce wznawiać jej wydania. Na album złożyły się odrzuty z „Niandra LaDes…” oraz kilka nagranych naprędce utworów. Jak można się domyślić, płyta jest jeszcze bardziej ciężka w odbiorze niż poprzedniczka.
Tantiemy ze sprzedaży albumu Frusciante przeznaczył na spłacenie długów u ścigających go dilerów. Ostatnie dwa tysiące dolarów oddał taksówkarzowi. Wkrótce potem postanowił coś zmienić w swoim życiu. Poddał się kuracji odwykowej i zrezygnował z heroiny.
Powrót do świata żywych. To Record Only Water For Ten Days
Oczyszczanie umysłu i ciała następowało stopniowo. Z początku John przestał zażywać heroinę, następnie przyszła kolej na odrzucenie kolejnych narkotyków. W 1998 roku starego znajomego w klinice odwiedził Anthony Kiedis. Był człowiekiem zupełnie innym, niż w momencie, gdy Frusciante opuszczał zespół. Dawni przyjaciele wybaczyli sobie sprzeczki sprzed paru lat. Po wyjściu z lecznicy John był częstym gościem w domu Flei, gdzie wspólnie muzykowali z Anthonym. Nic więc dziwnego, że po kilku miesiącach muzyk powrócił do macierzystej formacji.
Frusciante nie zależało na przypominaniu dawnych technik gry i co za tym szło – uprawianiu gorszej wersji swego dawnego stylu. Zabrał się za intensywne trenowanie i zdobywanie nowych umiejętności gry. Pierwszym sprawdzianem był album Red Hot Chili Peppers zatytułowany „Californication”. Wydany w 1999 roku krążek zawojował listy przebojów. Wszystkie single z płyty okazały się wielkimi hitami, a całość tworzy bardzo oryginalny i dobrze przyjęty materiał. Red Hotci powrócili na szczyty dzięki Johnowi.
Artysta nie próżnował także na polu kariery solowej. W 2001 roku świat usłyszał genialny album „To Record Only Water For Ten Days”, będący kwintesencją jego talentu. Jest to płyta piękna, poruszająca, wręcz ezoteryczna. Ciężko sobie wyobrazić, że za tak wspaniałym materiałem stoi jedna osoba. John Frusciante stworzył ją w całości sam, wspomagając się jedynie automatem perkusyjnym, który nauczył się obsługiwać. W tym samym roku ukazał się również internetowy album „From The Sounds Inside”.
Multum projektów
W 2002 roku kolejnym świetnym albumem zatytułowanym „By The Way” przypomnieli się Red Hot Chili Peppers. Największy wpływ na muzyczny kształt płyty miał nie kto inny, jak John.
Aktywność muzyka po trasie promującej materiał Red Hotów nie zmalała. Wręcz przeciwnie… W przeciągu roku, od lutego 2004 do lutego 2005 na światło dzienne wyszło aż sześć płyt („Shadows Collide With People”, „The Will To Death”, „Automatic Writing” (jako Ataxia), „Inside Of Emptiness”, „A Sphere In The Heart Of Silence” i „Curtains”) oraz jedna ep-ka artysty („DC EP”).
W maju 2006 roku ukazał się nowy materiał Papryczek zatytułowany „Stadium Arcadium”. Po jego wydaniu i trasie koncertowej, formacja na pewien czas zawiesiła działalność. John po raz kolejny odszedł z zespołu, by wrócić do niego w 2019 roku.
Artysta kontynuował jednak karierę solową, która przybierała kolejne, ciekawe oblicza. Wystarczy wymienić tu kooperację z Omarem Rodriguezem-Lopezem z The Mars Volta czy supergrupę Ataxia (w skład której wchodzili również Josh Klinghoffer i basista Fugazi, Joe Lally). W drugiej dekadzie XXI wieku John Frusciante przede wszystkim dał wyraz swojej fascynacji muzyką elektroniczną. Zmianę stylistyki sygnował zarówno swoim nazwiskiem, jak również pseudonimem Trickfinger.
Długa droga na szczyt
John Frusciante przeszedł długą i krętą drogę, zanim znalazł się w obecnym położeniu. Dużo czasu zajęło mu udowodnienie swojej wartości i rozprawienie się z demonami przeszłości. Jest przykładem na to, że rock’n’roll to niebezpieczna gra, która może wynieść na szczyty, ale która może również zabić. Muzykowi Red Hot Chili Peppers ostatecznie udało się odnaleźć w rockowym świecie i zdobyć miano jednego z najlepszych gitarzystów globu. Jego przeżyciami i obrazami, które miał okazję zobaczyć, można by obdzielić kilku ludzi. Ciężko pojąć, jak udało mu się przeżyć siedem mrocznych lat z heroiną. I choć dziś nie ukrywa, że nadal nie jest do końca czysty, nie jest już niewolnikiem narkotyków. Jest panem swojego życia i umysłu i jak utrzymuje: „ma jeszcze sporo roboty na tej planecie”.
* Cytaty pochodzą z wywiadu Marcina Prokopa z Johnem Frusciante („Machina” numer 4 (61) 2001 rok).