Krzysztof Kozak/Hubert Kęska – Za drinem drin, za kreską kreska (2021) RECENZJA

Za drinem drin za kreską kreska

Opadł już całkowicie kurz po premierze książki opowiadającej o historii wytwórni RRX i momencie ogromnego boomu na rap w Polsce.

Lektura przeczytana już jakiś czas temu od deski do deski, nadszedł więc czas na jej podsumowanie.

Krzysztof Kozak vel KNT vel Kozanostra to postać na rodzimej scenie hip hopowej niezwykle barwna. Pokolenie zasłuchane w Macie oczywiście nie ma pojęcia o istnieniu tego gościa, jak również dziejach wytwórni RRX, ale jest to sprawa absolutnie marginalna.

Zarówno muzyczni pionierzy, jak i pierwsi fani rapu nad Wisłą (będący dziś grubo po trzydziestce lub nawet czterdziestce) doskonale kojarzą specyficznego grubaska, który zaczynał od handlu warzywami na straganie, by – jak sam to określa – stać się „polskim Suge Knightem”, następnie niemal zbankrutować i w końcu przypomnieć o sobie w wydawać by się mogło, idealnym momencie, gdy old schoolowy rap w Polsce ma swój swoisty revival.

Jak już wspomniałem, Kozanostra to osoba barwna i specyficzna, o osobliwym spojrzeniu na swoją działalność i otaczającą go rzeczywistość. Można więc było spodziewać się, że perypetie opisane w książce będą przedstawione w sposób mniej lub bardziej podkoloryzowany. I faktycznie, tuż po premierze książki pojawiły się głosy DJ’a 600V i Rycha Peji, że niektóre przedstawione sytuacje są wyssane z palca.

Kozak w swojej narracji nie ucieka też często od gloryfikowania swojej postaci, bezceremonialnie łechcze swoje ego i wyolbrzymia sytuacje, do których nigdy by nie doszło (sprawa zlecenia zabójstwa). Jednak ja przymknąłem już na samym początku na to wszystko oko. Bo wspomniane mankamenty ukazują jednoznacznie inny, kluczowy aspekt związany z KNT. Ten koleś po prostu kochał swoją wytwórnię, kochał rap i prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że opisywany w książce okres jest najlepszym momentem jego życia. A po latach każdy człowiek z rozrzewnieniem wspomina swój najlepszy czas i tak też jest w przypadku tej książki.

„Za drinem drin, za kreską kreska” to treść, którą czyta się niemal jednym tchem. Szczególnie, jeśli słuchaliście w przeszłości wykonawców ze stajni RRX. Sam jako trzynastolatek kupowałem i namiętnie katowałem kasety RRX’ów, więc doskonale kojarzę wszystkie postacie opisane w książce i przyznam, że przed lekturą byłem książką kurewsko zajarany, a po lekturze mogę ją śmiało wszystkim polecić.