10 lat „Handwritten”. 10 lat bujania się ze smutkiem

10 lat Handwritten

Muzyka ma olbrzymią rolę w moim życiu. Tak olbrzymią, że przez pewien czas nie byłem w stanie wracać do niektórych nagrań, które towarzyszyły mi w mrocznych czasach. Ewenementem jest przedostatni album The Gaslight Anthem „Handwritten” z 2012 roku.

Nigdy nie uaktywniła się we mnie blokada wobec tej płyty, która kojarzy mi się z czasem największego smutku. Z czasem, w którym moja mama umierała w hospicjum, a ja mogłem się temu wszystkiemu jedynie tak naprawdę przyglądać. Chodzi o to, że nie byłem już w stanie jej uratować, choć starałem się robić wszystko, byśmy z mamą dobrze wykorzystali ten nasz pozostały i nieoczywisty, niezmierzony czas.

Więc chodzi o to, że teoretycznie powinienem ten album zakopać gdzieś głęboko i nigdy do niego nie wrócić, żeby nie przypominał mi tego dramatycznego lata, które rozdarło moje serce na kawałki i zabrało mi mamę. Mamę, kurwa. Masz mamę? To ją szanuj i mów jej, że ją kochasz. Regularnie. Bo ja już od dawna nie mam tego przywileju.

Z „Handwritten” było tak, że nie zblokowałem w sobie tego albumu, a uczyniłem tak z wieloma płytami i wykonawcami, zupełnie mimowolnie. Gdy minęła mi depresja, wróciłem do nich. A gdy opowiedziałem o tym któregoś razu pani psycholog, była zdziwiona. Cóż, serce melomana.

„Handwritten” wyszło albo 20 lipca 2012 roku, albo 23 lipca – nie jestem w stanie teraz tego jednoznacznie wygooglować. Jeśli 23, to wyszło w moje urodziny. W moje 26. urodziny. W kwiecie młodzieńczego wieku, w którym każdego dnia żegnałem moją mamę i tak naprawdę niewiele pamiętam z tego lata, bo te emocje były tak silne i rozdzierające, że moja psychika w jakiś sposób próbowała się chyba obronić.

Ale ta muzyka dodała mi otuchy. Wracając do pustego mieszkania i paląc tytoń Casablanca wiśniowo-waniliowy w oknie, bo na nic innego nie było mnie wówczas stać, słuchałem tego albumu. To była moja jedyna przyjemność w tych mrocznych czasach.

To wszystko, o czym piszę, wydarzyło się 10 lat temu. Jebana dekada. Dzisiaj znów słucham tego materiału. A za nieco ponad miesiąc wybieram się na koncert reaktywowanego po kilku latach The Gaslight Anthem. Życzcie mi dobrej zabawy.

„Don’t worry about me Mama, I’m alright.”